poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Słodkie dni w Lugano


No więc… takie rzeczy tylko u nas. Ciepłe kraje musieliśmy sobie odpuścić ze względów pogotowio-ratunkowo-szamańskich, nie będę się wdawała w szczegóły (chociaż byłoby ciekawie). Postanowiliśmy więc (prawie) od razu przejść do następnego punktu podróży, czyli kraj zimniejszy ale nadal ciepły. Szwajcaria. Czy właściwie tylko Szwajcarii uroczy kawałek, małe miasto przy włoskiej granicy, Lugano. Tu, po kilku godzinach jazdy samochodem, wakacje się skończyły, bo do Lugano wybraliśmy się W Interesach, stąd też relacja będzie dosyć pobieżna.

Niestety, Lugano gastronomicznie nas rozczarowało – przynajmniej jeśli chodzi o restauracje. Liczyliśmy na chociaż jedną restauracyjkę z klimatem, gdzie można zjeść coś miejscowego. Najlepiej w centrum lub jego najbliższych okolicach. Niestety – jedyne (naprawdę JEDYNE) przyzwoite miejsca, w których można było usiąść i zjeść to pizzerie i spaghetterie - dla nas chleb powszedni. Był sens wydawać 40franków (ok.130zł!) na pizzę? Nie, nie było sensu.
Tak więc kolejno wybraliśmy się:
- na kanapki do budki z kebabem, której nawet nie ma na mapie
- do stołówki w Ikei (ch Lugano Sud)
- do bardzo dobrze zakamuflowanej stołówki (ch Manor w centrum miasta)
- do meksykańskiej restauracji Dona Juarra, w której ceny zdecydowanie nie odpowiadały jakości jedzenia, wystroju i obsługi, ale byliśmy tak głodni, że doszliśmy do tego wniosku dopiero dzień później.
Ogólnie rzecz biorąc, przeciętny turysta ma bardzo małe szanse na to, by znaleźć powyższe miejsca lub nie zbankrutować (albo przynajmniej nie mieć moralnego kaca, że wydał tyle kasy na średniej jakości jedzenie). Zastanawiamy się, co można zjeść w restauracjach, znajdujących się lekko poza centrum, które u szczytu turystycznego sezonu były pozamykane…

Jak już pisałam – bardzo pobieżny opis. Ale Lugano to takie miejsce, które niezbyt często znajduje się na liście tych, które chciałoby się zwiedzić, więc uważam, że wdawanie się w szczególniejsze opisy nie ma sensu :) Piszę jedynie, by dać ogólną ideę z punktu widzenia miłośnika jedzenia „na mieście”.


Żebyście nie myśleli o Lugano brzydko, dodam, że to naprawdę bardzo ładne, spokojne (mimo wielu nieprzyzwoicie bogatych turystów) miasteczko. Ludzie są na pierwszy rzut oka przemili (ale ile można się nauczyć o ludziach w cztery dni?), na pewno przyjemnie się tam mieszka (wiele inicjatyw przeznaczonych głównie dla mieszkańców: letnia mobilna biblioteka w parku, koncerty, seanse kina letniego, degustacja piw zagranicznych, to wszystko tylko podczas naszego krótkiego pobytu tam, a długaśne listy z nadchodzącymi wydarzeniami towarzyskimi - jednorazowymi i cyklicznymi - rozwieszone były po całym mieście). Jest gdzie usiąść i na co popatrzeć (wąski bulwar spacerowy wzdłuż brzegu jeziora), można wynająć (w stosunkowo przystępnej cenie!) rowerek wodny lub łódź motorową. Można wjechać kolejką na Monte Brè (następnym razem, czas trochę nas ograniczał). Można na nią wejść o własnych nogach (opcja, którą chętnie bym wybrała, gdyby nie leń pasożytujący na Kochanku). Do tego bardzo, ale to bardzo dobrze zaopatrzone supermarkety (i nie mam tu na myśli miejscowych produktów typu czekolada czy sery, bo to oczywiste) – udało nam się zrobić tylko szybki spacer pomiędzy regałami, ale to wystarczyło, by umiejscowić szwajcarski COOP na szczycie listy najlepiej zaopatrzonych supermarketów (niestety, na moje nieszczęście włoskie widnieją na samym końcu…).


Liberty Ale - sosnowo-cytrusowe piwo ze Stanów Zjednoczonych, sączone przy okazji wyżej wspomnianej degustacji


Kawałek wystawy sklepu, obok którego okazję mieliśmy przejść jedynie 15 sierpnia (=zamknięte)


Jeden z naszych nielicznych nabytków: przepyszna czekolada mleczna z solonym karmelem


Precle – dla miłośników słonych przekąsek. Ja do nich nie należę, więc wszystkie precle minus jeden wszamał w drodze powrotnej Kochanek


 Ser <3 dojrzały Gruyèrez lekko orzechowym posmakiem

6 komentarzy:

  1. Zaszokowała mnie cena pizzy! Ale mimo braku niedrogich, miłych knajp miasteczko i tak wydaje się być bardzo urokliwe :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lugano jest bardzo urocze :) My spędziliśmy w nim tylko chwilę zmierzając w kierunku Włoch, ale bardzo nam się podobało.
    Co do cen to wystarczy jedno słowo - Szwajcaria. Niestety, w tym kraju knajpki są naprawdę drogie, a że w te wakacje spędziliśmy tam prawie dwa tygodnie u siostry mojego L. to wiemy, że jest tak wszędzie. Ceny mają podobne jak w Polsce, tylko, że we Frankach, czyli dla nas nie do przejścia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. my mieszkamy we Włoszech więc niby powinno nam być łatwiej przejść koło tych cen, ale nawet mój D. był w szoku :) no i - ceny może fakt przełożone ilościowo na franki, tyle, że tam najniższa pensja to 3000f, a nie 900 ;)

      Usuń
  3. S.B.,

    Bardzo fajny opis Waszego wyjazdu do Lugano.
    W Szwajcarii byłam tylko raz i to tylko "przesiadkowo" na lotnisku, ale dużo słyszałam o tamtejszych cenach. Dlatego Twoja relacja dotycząca cen mnie zupełnie nie zaskoczyła :)
    Byłam w szoku, że COPP jest tak dobrze zaopatrzony. Pamiętam ten sklep właśnie z wizyty we Włoszech i był dużo poniżej przeciętnej.

    Z serdecznymi pozdrowieniami,
    E.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie same ceny nie zaskoczyły aż tak bardzo co fakt, że poza pizzą i innymi włoskimi specjałami nie ma zbyt wielkiego wyboru. gdybyśmy znaleźli fajną restaurację z miejscowym jedzeniem, z przyjemnością wydalibyśmy te 40franków na osobę :)
      co do COPP i ogólnie supermarketów, sprawdziła się moja teoria: im bogatsza kuchnia miejscowa, tym większa jednolitość na sklepowych półkach. we Włoszech można sobie pomarzyć o 7 rodzajach curry, które znaleźliśmy w szwajcarskim COPP'ie :)

      Usuń
  4. o jak Ci zazdroszczę! piękne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...