wtorek, 28 sierpnia 2012

Co lubisz najbardziej?


To jest bardzo spóźnione urodzinowe ciasto. Prawie niemożliwe, że mam dwumiesięczny obsuw. Ale w dniu urodzin Kochanka miałam 40stopniową gorączkę, a później to on siedział cały czas w domu na zwolnieniu chorobowym, a co to za urodzinowe ciasto bez niespodzianki? W końcu, po dwóch miesiącach absolutnej nierozłączności, musiał wyjść coś załatwić. Po dwóch miesiącach, zaległego urodzinowego ciacha w ogóle się nie spodziewał :)

Ciasto było wynikiem przemyśleń. I tak powstała zabawa w robienie „co lubisz najbardziej”. Najczęściej sięgamy po przepisy. A czasami warto o nich zapomnieć, a zamiast tego przysiąść i spisać trzy rzeczy, które lubimy najbardziej. Niekoniecznie co lubimy najbardziej zawsze, działają też okresowe fascynacje. Obecnie Kochanek uwielbia banany, ma też fazę na Nutellę (stąd muffinki z Nutellą, nie mogłam mu pozwolić zjeść całego, ponad siedmiusetgramowego słoja). Polubił też serniki, najbardziej te kremowe, na zimno, bez żelatyny, z mascarpone. I tak powstał sernik na zimno z kremem bananowym i kremem z Nutelli.
Już kiedyś bawiłam się w coś podobnego – dla siebie, tutaj.

składniki (keksówka o długości 26cm)
spód
200g ciastek (użyłam zbożowych kakaowych, dosypałam odrobinę płatków chockapic)
90g miękkiego masła
krem bananowy 
2 małe banany
2 łyżki kremówki
2 łyżeczki proszku na budyń śmietankowy
krem orzechowy
250g mascarpone
150g Nutelli

Ciastka pokruszyć na bardzo drobno i wyrobić z masłem na w miarę zwartą masę. Keksówkę (lub tortownicę) wyłożyć papierem do pieczenia, po czym z ciasteczkowej masy uformować spód, tworząc wyższe brzegi. Schłodzić przez 10min w lodówce.
Banany rozgnieść, wrzucić do rondelka, dodać kremówkę wymieszaną z proszkiem na budyń, podgrzać i odstawić do wystygnięcia. Wyłożyć masę bananową na ciasteczkowy spód i rozprowadzić równomiernie, po czym przykryć keksówkę folią spożywczą i wsadzić ponownie do lodówki.
Przygotować masę z Nutellą: mascarpone i Nutellę zmiksować razem do powstania jednolitej masy. Krem rozprowadzić na wierzchu bananowej warstwy. Ciasto w lodówce, przykryte folią spożywczą.

Jak często mi się zdarza, twór nie wygląda przeatrakcyjnie, ale smakuje bosko, więc mu wybaczamy :)

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Muffiny z Nutellą!


O te muffinki suszono mi głowę od momentu kupienia foremek, czyli bardzo dawno temu, ale wyleciały mi z głowy. A później powstała długa lista przepisów na muffinki i babeczki, a ten na muffinki z nutellą zaginął gdzieś po środku. Mignęły mi gdzieś ostatnio i postanowiłam dłużej ich nie odwlekać. Boskie. Z nutellą smakuje wszystko. Do tego przepis na ciasto też jest bardzo dobry – wychodzi takie, jak lubię: z chrupiącym wierzchem, w środku miękkie i mokre, trzyma 2 dni. Do wykorzystania w innych kombinacjach.
Przepis stąd.

składniki (12 sztuk)
140g miękkiego masła
160g cukru
3 jaja
aromat waniliowy
200g mąki
szczypta soli
2 łyżeczki proszku do pieczenia
Nutella

Masło miksować z cukrem przez 2 minuty, dodać jaja i wanilię. W osobnej misce wymieszać suche składniki - mąkę, sól, proszek do pieczenia. Dodawać partiami do jajecznej masy. Nakładać do muffinkowych foremek do około 3/4 wysokości. Na koniec do każdej dodać około 1½ łyżeczki Nutelli i wykałaczką bądź patyczkiem do szaszłyków robić spiralki. Piec 20-25 minut w temperaturze 165stopni.


czwartek, 23 sierpnia 2012

Blondie w różowym nastroju


Chwalicie się czasem, na kulinarnych blogach, swoimi kuchniami, nowymi nabytkami, kotami :) to i ja się pochwalę! Jedną z niewielu rzeczy, które mi wyszły w życiu poza kuchnią jest mój najinteligentniejszy i najpiękniejszy pies rasy pinczerXchihuahua :) Poznanie mojego psa powinno być pierwszym krokiem do poznania mnie… ale jest na odwrót. Kto mnie zna, ten wie, że nie jestem osobą, która jest potencjalnie zdolna do przepadania za małymi psami. Owczarek niemiecki – o tak. Nowofundland – to rozumiem. Wyżeł. Ewentualnie bokser, może husky z jakiegoś inteligentnego szczepu. I prawda jest taka, że pinczerXchihuahua nie był w planach. Wyszło jak wyszło, jak zwykle na opak. Całe szczęście!


Zdjęcie dodane na prośbę :)

W ramach bonusu po kawałku blondie z różowymi lentylkami dla każdego :) 


Wątpiłam, kiedy okazało się, że nie zawiera czekolady. Ale to lekko ciągnące się wnętrze jest po prostu obłędne! 

składniki (20x15cm)
75g masła
190g brązowego cukru
1 jajo
aromat waniliowy
165g mąki
0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
0,25 łyżeczki soli
szczypta sody
pół szklanki lentylków

Masło i cukier podgrzać do zawrzenia i gotować na małym ogniu - cały czas mieszając - jeszcze około 3 minuty, odstawić do całkowitego wystygnięcia. Jajo ubić do puszystości z wanilią, dodać do cukru, zmiksować. Odstawić na 10 minut (w tym czasie cukier się lekko rozpuści w jajku), zmiksować ponownie. Dodawać partiami mąkę wymieszaną z sodą, proszkiem do pieczenia i solą. Naczynie żaroodporne bądź formę wyłożyć papierem do pieczenia i rozsmarować na nim równo bardzo gęste ciasto. Posypać lentylkami*. Piec w 180stopniach przez 20 minut po czym zostawić na kolejnych 5 w wyłączonym piekarniku.

*w grafice google nie pękały; jeśli macie na to metodę, byłabym wdzięczna za rady :)

środa, 22 sierpnia 2012

Kryzysowe lody na patyku


Kryzysowe bo kosztują niewiele. Bo sprawdzą się, kiedy napada nas latem kryzys w diecie. I jeszcze dlatego, że ich główny składnik pochodzi z kryzysowej szuflady (tzn. tej, gdzie trzymam składniki na okazje „robić się nie chce, ale jeść trzeba”). Kiedyś szuflada pękała w szwach, bo nie od zawsze lubiłam siedzieć w kuchni. Ale teraz stopniowo ją opróżniam - jej zawartość nie jest mi już potrzebna, trzeba zrobić porządek, a najbardziej bo (miejmy nadzieję) szykuje mi się przeprowadzka, a chciałabym się przeprowadzać z jak najmniejszą ilością tobołków. Tak więc do dzieła. (pomysł: własny :)

składniki (4 sztuki)
galaretka owocowa (u mnie truskawkowa)
wrzątek – w ilości mniej więcej 3/5 tej wskazanej na opakowaniu (u mnie powinno być 0,5l, więc użyłam 0,3l)
patyczki do lodów – kryzysowo użyłam plastykowych widełek

Galaretkę zalać wrzątkiem, mieszać aż się rozpuści, odstawić do wystygnięcia. Przygotować naczynie (u mnie keksówka o długości 26cm): lekko nawilżyć wodą dno i boki* a następnie wyłożyć folią spożywczą. Wystudzoną galaretkę przelać do keksówki a wstawić do lodówki. Kiedy całkowicie stężeje, wyciągnąć ostrożnie z naczynia i pociąć na równe części. W każdą wbić patyczki do lodów (chociaż widełki sprawdzają się świetnie). Układać na płaskim naczyniu – najlepiej również wyłożonym folią spożywczą. Wrzucić do zamrażalnika na przynajmniej 5-6 godzin.**

*ułatwia to wykładanie folią spożywczą, która dzięki temu ładnie przylega
**Na powierzchni utworzy się lodowa „skorupka”, która wygląda dosyć ciekawie, ale pozbyłam się jej polewając loda przez moment ciepłą wodą


wtorek, 21 sierpnia 2012

Dziurka z ciastkiem


... czyli mini pączki hiszpańskie zamiast Hiszpanii. Jak już pisałam, wypad tam właśnie – zaplanowany z detalami (między innymi gastronomicznymi) już kilka miesięcy temu – przepadł i trochę było smuteczków, ale przeszły. Postanowiłam sobie odbić pączkami hiszpańskimi (wiedeńskimi?). Ostatecznie nie doczytałam i nie dopatrzyłam, rezultatem jest krzyżówka churros z pączkiem hiszpańskim, ale smakuje i pachnie jak trzeba :) Przepis znalazłam tu.

składniki (ok 20 sztuk o średnicy 6cm)
ciastka
100g mąki pszennej
50g masła
0,5 szklanki wody
2 jaja (w temperaturze pokojowej)
szczypta soli
olej słonecznikowy do smażenia
polewa
110g cukru pudru
2 łyżeczki soku z cytryny
2 łyżki gorącej wody

Wodę, masło i szczyptę soli zagotować w rondelku. Po zmniejszeniu ognia dodać przesianą mąkę i energicznie mieszać do momentu, w którym ciasto odchodzi od ścianek garnka. Odstawić do ostudzenia. Dodać jaja i miksować aż masa będzie jednolita. Ciasto przełożyć do szprycy i wyciskać krążki na papier do pieczenia. Po wyciśnięciu całości, papier porozcinać na kwadraty. Smażyć* w głębokim oleju** z dwóch stron do osiągnięcia złotego koloru (chwytamy brzeg kwadratu papieru, uważnie odwracamy go nad olejem "ciastkiem" do dołu ;). Po wyciągnięciu, kłaść na ręczniku kuchennym i odsączać z nadmiaru tłuszczu. Odstawić do wystygnięcia.
Przygotować polewę - wymieszać cukier puder, wodę i sok, po czym zanurzać w niej każdy krążek. 

*z komentarzy w linku źródłowym wnioskuję, że dobre wychodzą także z piekarnika, ale nie próbowałam :)
**olej powinien mieć 180stopni C; jeśli nie dysponujecie - jak ja - termometrem kuchennym, wystarczy wrzucić do ciepłego oleju kawałek ciasta - jeśli zawrze, można wrzucać pączki

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Słodkie dni w Lugano


No więc… takie rzeczy tylko u nas. Ciepłe kraje musieliśmy sobie odpuścić ze względów pogotowio-ratunkowo-szamańskich, nie będę się wdawała w szczegóły (chociaż byłoby ciekawie). Postanowiliśmy więc (prawie) od razu przejść do następnego punktu podróży, czyli kraj zimniejszy ale nadal ciepły. Szwajcaria. Czy właściwie tylko Szwajcarii uroczy kawałek, małe miasto przy włoskiej granicy, Lugano. Tu, po kilku godzinach jazdy samochodem, wakacje się skończyły, bo do Lugano wybraliśmy się W Interesach, stąd też relacja będzie dosyć pobieżna.

Niestety, Lugano gastronomicznie nas rozczarowało – przynajmniej jeśli chodzi o restauracje. Liczyliśmy na chociaż jedną restauracyjkę z klimatem, gdzie można zjeść coś miejscowego. Najlepiej w centrum lub jego najbliższych okolicach. Niestety – jedyne (naprawdę JEDYNE) przyzwoite miejsca, w których można było usiąść i zjeść to pizzerie i spaghetterie - dla nas chleb powszedni. Był sens wydawać 40franków (ok.130zł!) na pizzę? Nie, nie było sensu.
Tak więc kolejno wybraliśmy się:
- na kanapki do budki z kebabem, której nawet nie ma na mapie
- do stołówki w Ikei (ch Lugano Sud)
- do bardzo dobrze zakamuflowanej stołówki (ch Manor w centrum miasta)
- do meksykańskiej restauracji Dona Juarra, w której ceny zdecydowanie nie odpowiadały jakości jedzenia, wystroju i obsługi, ale byliśmy tak głodni, że doszliśmy do tego wniosku dopiero dzień później.
Ogólnie rzecz biorąc, przeciętny turysta ma bardzo małe szanse na to, by znaleźć powyższe miejsca lub nie zbankrutować (albo przynajmniej nie mieć moralnego kaca, że wydał tyle kasy na średniej jakości jedzenie). Zastanawiamy się, co można zjeść w restauracjach, znajdujących się lekko poza centrum, które u szczytu turystycznego sezonu były pozamykane…

Jak już pisałam – bardzo pobieżny opis. Ale Lugano to takie miejsce, które niezbyt często znajduje się na liście tych, które chciałoby się zwiedzić, więc uważam, że wdawanie się w szczególniejsze opisy nie ma sensu :) Piszę jedynie, by dać ogólną ideę z punktu widzenia miłośnika jedzenia „na mieście”.


Żebyście nie myśleli o Lugano brzydko, dodam, że to naprawdę bardzo ładne, spokojne (mimo wielu nieprzyzwoicie bogatych turystów) miasteczko. Ludzie są na pierwszy rzut oka przemili (ale ile można się nauczyć o ludziach w cztery dni?), na pewno przyjemnie się tam mieszka (wiele inicjatyw przeznaczonych głównie dla mieszkańców: letnia mobilna biblioteka w parku, koncerty, seanse kina letniego, degustacja piw zagranicznych, to wszystko tylko podczas naszego krótkiego pobytu tam, a długaśne listy z nadchodzącymi wydarzeniami towarzyskimi - jednorazowymi i cyklicznymi - rozwieszone były po całym mieście). Jest gdzie usiąść i na co popatrzeć (wąski bulwar spacerowy wzdłuż brzegu jeziora), można wynająć (w stosunkowo przystępnej cenie!) rowerek wodny lub łódź motorową. Można wjechać kolejką na Monte Brè (następnym razem, czas trochę nas ograniczał). Można na nią wejść o własnych nogach (opcja, którą chętnie bym wybrała, gdyby nie leń pasożytujący na Kochanku). Do tego bardzo, ale to bardzo dobrze zaopatrzone supermarkety (i nie mam tu na myśli miejscowych produktów typu czekolada czy sery, bo to oczywiste) – udało nam się zrobić tylko szybki spacer pomiędzy regałami, ale to wystarczyło, by umiejscowić szwajcarski COOP na szczycie listy najlepiej zaopatrzonych supermarketów (niestety, na moje nieszczęście włoskie widnieją na samym końcu…).


Liberty Ale - sosnowo-cytrusowe piwo ze Stanów Zjednoczonych, sączone przy okazji wyżej wspomnianej degustacji


Kawałek wystawy sklepu, obok którego okazję mieliśmy przejść jedynie 15 sierpnia (=zamknięte)


Jeden z naszych nielicznych nabytków: przepyszna czekolada mleczna z solonym karmelem


Precle – dla miłośników słonych przekąsek. Ja do nich nie należę, więc wszystkie precle minus jeden wszamał w drodze powrotnej Kochanek


 Ser <3 dojrzały Gruyèrez lekko orzechowym posmakiem

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Saltine Cracker Toffee i znikam


Znalazłam je u Cukrowej Wróżki a przepis pochodzi stąd. Od siebie dodałam łyżkę kremówki, bo akurat była pod ręką. Za pierwszym razem powątpiewałam w boskość tego przysmaku, który jak się okazało jest dosyć popularny i uwielbiany. Ale pierwszy kęs sprawił, że wątpliwości zniknęły i zaczęłam żałować, że nie zrobiłam większego zapasu :) Czas przejść do rzeczy, bo walizki na mnie patrzą...

składniki (powierzchnia ok 30x18cm)
100g masła
90g brązowego cukru
1 łyżka śmietanki kremówki
200g czekolady (u mnie po połowie mleczna i deserowa)
540cm2 solonych* krakersów ;) - ok 20? 25?

Krakersy ułożyć na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce tak, żeby ładnie się wszędzie stykały. Zagotować cukier z masłem, mieszając pozwolić bulgotać około 3 minuty. Po tym czasie dodać kremówkę i gotować jeszcze moment. Gęstą masą zalać krakersy i dokładnie rozprowadzić ją po wszystkich. Włożyć na 5 minut do nagrzanego do 200stopni C piekarnika. Wyciągnąć, odstawić do wystygnięcia. Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej, zalać krakersy, rozprowadzić po całej powierzchni. Odstawić do stężenia (u mnie nie obyło się bez lodówki - po 3 godzinach "tężenia" moja czekolada była rzadsza niż w minutę po kąpieli wodnej...). Łamać na kawałki i spożywać z apetytem :)

*można użyć zwykłych krakersów. w tym wypadku dodać szczyptę soli do masła i cukru.

Teraz czas na TAG - oTAGowała mnie arbuzowedaiquiri. Dziękuję i pozdrawiam :)

1. Ulubiony serial?
Lost! Od obejrzenia za każdym wejściem na pokład samolotu marzę, by rozbić się na egzotycznej – niekoniecznie bardzo ciepłej - wyspie (z Kochankiem oczywiście), w miarę możliwości cała i zdrowa, łapać ryby własnymi rękoma, budować tratwy i wylegiwać się na hamaku.
2. Gdzie spędziłabyś swoje wymarzone wakacje?
(Jak wyżej egzotyczna bezludna wyspa ujdzie. A na serio) Gdziekolwiek, byle z sympatycznymi ludźmi, pieszo/na rowerze. I żeby było survivalowo!
3. Gdybyś miała wybierać: mieć grupkę fajnych znajomych czy jedną najlepszą przyjaciółkę?
Mam kilku prawdziwych przyjaciół i nie zamieniłabym ich ani na fajnych znajomych ani na jedną przyjaciółkę
J
4. Wpadasz w histerię, gdy..
… ktoś krytykuje mój punkt widzenia, wmawia mi, że nie mam racji i mówi mi co mam robić albo jak powinnam myśleć! Nie mam trzech lat i sama wiem lepiej! Ale to zazwyczaj w miarę "opanowana" histeria - staram się panować nad plebsem chłodnym spokojem.

5. Co chciałabyś w sobie zmienić?
Mniej planować, częściej iść na żywioł.
6. Jesteś od czegoś uzależniona?
Od kupowania torebek, segregowania odpadów i planowania.
7. Ulubione danie?
Jest ich za dużo, żeby wymieniać, a trudno wybrać jedno.
8. Z czego nie mogłabyś nigdy zrezygnować?
Z gotowania – za bardzo lubię to robić i za bardzo lubię wiedzieć co dokładnie jem. Jeśli ktoś koniecznie chce dla mnie gotować, to muszę pomagać albo przynajmniej na to patrzeć
J Odpuszczam tylko okazyjnie i nigdy na dłużej niż tydzień (wizyty u mamci i te sprawy).
9. Lubisz siebie?
Lubię całokształt, ale mam wiele cech, które chciałabym zmienić.
10. Jakie są Twoje ulubione zespoły muzyczne?
Słucham różnej muzyki. Najczęściej jest tak, że kiedy jakiś piosenkarz/grupa mi się wkręci, słucham jego/jej utworów przez pół roku bez przerwy. Od jakiegoś czasu szaleję na punkcie Nneki, Beirutu, Foster the People – i lecą na zmianę non stop od prawie roku.
11. Jak wyobrażasz sobie swoje życie za 10 lat?
Na pewno z gromadką pulchnych dzieci, dla których będę mogła piec przemysłowe ilości rogalików i ciastek. W wielkim domu czy w górskim szałasie – to bez znaczenia
J

Do zabawy z tymi samymi pytaniami zapraszam:

Żegnam się przy okazji na kilka dni - zmykam na moment do jeszcze cieplejszych krajów, później do trochę zimniejszych ale nadal ciepłych, a na końcu wracam i zdaję dokładną relację :)

piątek, 10 sierpnia 2012

Limonkowa tarta bez pieczenia


Kilka dni temu robiłam mrożone ciacha bananowe, które tak przypadły Wam do gustu :) Nie zdradziłam się wtedy z moim tajemnym planem dotyczącym kruchego ciasta na bazie rodzynek… nie dość, że mało z nim roboty to jeszcze jest tak cudownie plastyczne! Kto by pomyślał… obiecałam sobie wykorzystać je jak najszybciej, ale szczerze mówiąc miałam nadzieję wytrzymać dłużej niż trzy dni :) Nie udało się – jest za dobre, żeby czekać! Tak więc postanowiłam zrobić tartę. A że miałam do dyspozycji dwie smutne limonki, włączyłam je do przepisu. Wyszło pysznie, lekko, świeżo i kwaskowato. 

składniki
ciasto
200g pokruszonych dowolnych ciastek
120g rodzynek
woda
pianka
300ml mleka
3 łyżki serka kremowego (u mnie philadelphia)
sok z dwóch limonek (ok 90ml)
0,2 szklanki cukru pudru
6+2 listków żelatyny
woda do namoczenia żelatyny

Namoczyć rodzynki w wodzie przez około godzinę po czym odsączyć i zmielić je w blenderze. Dodać do pokruszonych ciastek i zagnieść. Powinna powstać elastyczna masa (jeśli jeszcze nie trzyma się wszystko dobrze, dodać odrobinę wody). Przygotować tortownicę - wyłożyć papierem najpierw dno, później boki osobno wyciętymi paskami papieru (dzięki temu tarta ma ładniejszy kształt, nic się nie odgniata, ciasto nie wchodzi w "fałdy" papieru). Masę ciasteczkowo-rodzynkową porozgniatać w tortownicy, tworząc wyższe brzegi. Wstawić do lodówki.
Przygotować piankę. Listki żelatyny namoczyć w osobnych naczyniach (w jednym 6, w drugim 2) przez około 10minut. W jednym rondelku zagrzać mleko, dodać odciśniętą od wody namoczoną żelatynę (6listków), zamieszać do rozpuszczenia, przelać do sporej miski i odstawić do wystygnięcia. W drugim rondelku zagrzać sok z limonki*, dodać odciśniętą żelatynę (2listki), zamieszać, przelać do miseczki, odstawić. Po wystygnięciu, miskę z mleczną galaretką wstawić do lodówki. Kiedy lekko stężeje, wyciągnąć. Miksować na najwyższych obrotach, dodając kremowy serek i cukier. Dodać limonkową tężejącą galaretkę. Miksować do uzyskania pianki o konsystencji ubitego białka jajka. Przelać na ciastkowo-rodzynkowy spód. Chłodzić przez przynajmniej 3godziny w lodówce.

*być może można sok z limonki podgrzać z mlekiem, ale bałam się, że coś się zetnie :)


środa, 8 sierpnia 2012

(za)Mrożona herbata


W moim mieszkaniu jest chyba z milion stopni. Nie chwalę się, narzekam. Ale gdyby nie to, nigdy nie wpadłabym na ten pomysł. Od kilku tygodni zastanawiałam się nad zrobieniem mrożonej herbaty i w końcu nadszedł moment krytyczny. Zamiast parzyć herbatę a później chłodzić ją kostkami lodu, zamroziłam herbatę w foremce do lodu, wrzuciłam kostki do szklanki i zalałam letnią wodą. Pomysł nie jest może praktyczny (bo jednak trzeba wiedzieć o wiele wcześniej, że będzie się miało ochotę na mrożoną herbatę), ale daje spore pole do popisu. To taka wersja letnia zimowych herbacianych mieszanek. Wystarczy zamrozić kilka esencji różnych herbat (+ soków, syropów, aromatów) i łączyć w dowolne kombinacje w pożądanych proporcjach. U mnie do tej pory pojawiły się:

Herbata z dzikiej róży z mrożonymi owocami leśnymi


Herbata zielona z (zamrożonym) sokiem z cytryny i (zamrożonym) rozwodnionym syropem malinowym


Ale mam jeszcze kilka pomysłów i zastanawiam się czy starczy mi lata na zrealizowanie wszystkich… zacznę chyba od mięty i jabłka, później może pokrzywa z melonem?

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Mrożone ciacha bananowe!


Nieskomplikowane i przepyszne! Prezentują się nie najgorzej. Natchnął mnie ten przepis, ale przekombinowałam składniki i formę. Do powtórki przy najbliższym rozleniwieniu :)

składniki (3 sztuki)
krążki
100g drobno pokruszonych ciastek
60g rodzynek
woda
opcjonalnie - łyżka rumu
masa bananowa
1 spory banan
1 łyżka mleka
aromat waniliowy
szczypta soli

Przygotować krążki: rodzynki przez około 20 minut namaczać w wodzie, po czym odsączyć i wrzucić do blendera, zetrzeć. Dodać do pokruszonych ciastek i zagnieść. Dodać odrobinę wody/rumu by masa była zwarta (ja dodałam kilka kropel wody i łyżkę rumu). Rozdzielić "ciasto" na 6 części. Przygotować 3 kokilki - wyłożyć je folią aluminiową, na dno położyć kulki "ciasta" i dobrze dognieść. Wsadzić do zamrażalnika na około godzinę. 
Przygotować masę bananową: banana pokroić na kawałki, wrzucić razem z mlekiem, aromatem waniliowym i szczyptą soli do blendera. Miksować do uzyskania jednolitej masy.
Poprzednio włożone do zamrażalnika krążki wyciągnąć z kokilek, przełożyć na talerzyk i ponownie włożyć do zamrażalnika. Kokilki znowu wyłożyć je folią aluminiową, dognieść do dna pozostałe 3 kulki ciasta. Następnie do każdej kokilki nałożyć trochę masy bananowej, wrzucić do zamrażalnika na przynajmniej godzinę po czym zakryć odłożonymi na bok krążkami ciasta. Schładzać 3 godziny. W przypadku dłuższego schładzania, wyciągnąć około 20 minut przed podaniem.


piątek, 3 sierpnia 2012

Brownie bez mąki z limonkowym akcentem


Pierwsze brownie od bardzo długiego czasu. I absolutnie pierwsze z nie-mojego przepisu (który przeszedł tyle przeróbek i dopracowań, że jest po prostu idealny, ale będzie na inny raz). Ten ukradłam Nigelli* (lekko zmieniłam) i jest zdecydowanie godny uwagi. Rozpada się trochę bardziej niż to z mąką, ale wyszło przepyszne i jak zwykle najprawdopodobniej nie starczy na długo.
Rada ode mnie: jak wiadomo, za kilka miesięcy świat się kończy, więc kto jeszcze nie robił brownie ani razu, powinien się pospieszyć, bo jest to jedna z najlepszych jadalnych rzeczy!

składniki (forma 17x25cm)
155g czekolady deserowej
150g masła
160g cukru
100g zmielonych na mączkę migdałów
1 łyżka kakao
5 jajek
skórka i sok z jednej limonki

Wrzucić masło i czekoladę do rondelka i mieszając rozpuszczać na małym ogniu. Jajka ubić z cukrem na puszystą, jasną masę. Zmielone migdały wymieszać z kakao, po czym dodać je do masy jajecznej. Sok i skórkę dodać do wystudzonej masy czekoladowej, po czym partiami dodawać ją do masy z jajkami. Przelać do wysmarowanej masłem i obsypanej bułką tartą formy. Piec w 180 stopniach – najpierw normalnie 30 minut, po czym przykryć wierzch folią aluminiową i piec jeszcze kwadrans.
Podałam z gałką sorbetu z limonki i polewą kakaową.

*przepis znalazłam tu, autorka pisze, że przepis jest Nigelli, ale niestety nie udało mi się go nigdzie znaleźć w oryginale...

czwartek, 2 sierpnia 2012

Polewa kakaowa do deserów


Wstyd się przyznać, ale do tej pory polewy najczęściej kupowałam... Po ostatnim razie jednak, kiedy to polewa czekoladowa „najlepszej marki” okazała się gumowatym glutem, który nie chciał nawet wyjść z opakowania, powiedziałam sobie – dość. Nawet kakao rozrobione z wodą byłoby lepsze, więc zaryzykuję. Oczywiście na rozrobieniu kakao z wodą nie zaprzestałam. Metodą prób i błędów doszłam do idealnej konsystencji i odpowiedniego smaku.

składniki (150ml)
140ml wody
2 łyżki kakao
3 łyżki miodu
30g czekolady deserowej, posiekanej

Wodę podgrzać z kakao, dodać miód. Mieszając, gotować na małym ogniu przez około 5 minut. Odstawić do odparowania. Do nadal ciepłego (ale nie gorącego!) płynu dodać posiekaną czekoladę, mieszać do całkowitego rozpuszczenia i przelać do słoiczka. Przechowywać w lodówce - robi się wtedy gęstszy.


środa, 1 sierpnia 2012

(Prawie) bezmięsny lipiec


Nie, żebym miała w planach przerzucić się na wegetarianizm, ale ukrop na początku miesiąca sprawił, że bezwiednie prawie nie jadłam mięsa. Nie miałam na nie ochoty. A kiedy się o tym zorientowałam, do końca lipca brakowało ze trzy dni. I obliczyłam (moje wieczne bycie na diecie sprawia, że szczegółowo planuję posiłki ergo wszystkie spisuję w Excelu), że od początku miesiąca jadłam mięso jakieś 3 razy. Plus 3 razy rybę. I stwierdziłam, że nie czuję się z tym źle. W związku z powyższym postanawiam, że przynajmniej do końca lata maksymalnie raz w tygodniu jem mięso i maksymalnie raz w tygodniu rybę. I to tylko na obiad. A oto kilka letnich, bezmięsnych wypadków:


Dietetyczny chłodnik ze świeżym ogórkiem i koperkiem 
Idealny na kaca (albo na okazje, kiedy wstaliśmy bardzo późno i nie chce nam się jeść a wiemy, że trzeba).
Świeży ogórek, trochę mleka, trochę jogurtu. Koperek, cukier (pominęłam, bo używałam mleka sojowego, które przynajmniej mi wydaje się bardzo słodkie), pieprz. Wszystko w ilościach odpowiadających preferencjom.


Spaghetti ze szpinakiem i pieczarkami
Danie, którym zajadam się już od dawna, a o którym zapomniałam na jakiś czas. Szpinak, pieczarki, cebula, czosnek, trochę oliwy, trochę parmezanu. Niby nic specjalnego, ale ewidentnie satysfakcjonuje. Nadaje się też do jedzenia w terenie, na piknikach, wycieczkach, w pracy - pod warunkiem, że użyjemy krótkiego makaronu, np. penne.
(zdjęcie wykonane w ekstremalnych warunkach ;)


Paluszki z soczewicy
To na okazje, kiedy mamy ochotę na niezdrowego fastfooda. Z tym, że danie nie jest ani fast ani niezdrowe… Najpierw przez 25-30minut gotujemy soczewicę. Później mielimy ją blenderem, dodajemy jaja, trochę startego sera, dużo przypraw i odpowiednią ilość bułki tartej (wystarczająco dużo, żeby masa nie lepiła się do rąk, ale nie przesadzać, bo paluszki nie będą się trzymać). Formujemy jak nam się podoba, obtaczamy jeszcze trochę w bułce na koniec, układamy na papierze do pieczenia, smarujemy oliwą, pieczemy 10-15 minut z każdej strony w 180 stopniach. Proporcje: na każde 2 chochli już ugotowanej soczewicy (=około 0,75 chochli „suchej”) dodajemy 1 jajko i 3 łyżki startego sera. Podajemy "zamiast" mięsa, albo z dipami.

W lipcu lubię:
Chodzić wszędzie pieszo
To, że jeszcze tylko miesiąc upałów i z głowy!
Owoce leśne 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...